w oczy, nie znoszą repliki. Dzienniki konserwatywne wściekają się, — tém bardziéj, że nie pozostaje im nic innego, jak plwać.
To dobrze. Co daléj?
Przed trzema dniami byłeś jednak na przedmieściu zachwiany, ale dowiedziałem się o tém, zebrałem wyborców i palnąłem mówkę: „Obywatele! — powiadam w końcu — na wszystkie wasze i społeczne biédy, znam tylko jedno lekarstwo: zowie się Józwowicz! Niech żyje postęp!” — Uciąłem także trochę konserwatystów, ale umiarkowanie: nazwałem ich tylko pasibrzuchami....
Nie można powiedzieć — jak na ciebie, było to umiarkowanie. Ty jesteś dzielny człowiek, Antoni. Jest więc nadzieja zwycięztwa?
Prawie pewna. Zresztą, czy teraz zwyciężymy, czy nie — przyszłość przed nami. A wiesz dlaczego? bo pominąwszy wszystkie wrzaski wyborcze, my jednak, zszedłszy się tu we dwóch i mówiąc o naszych sprawach, nie potrzebujemy sobie parskać śmiechem w oczy jak rzymscy augurowie. Postęp i prawda są po naszéj stronie, a każdy dzień robi nową szczerbę w tym zbutwiałym murze, który kopiemy. My tylko pomagamy wiekom, więc musimy zwyciężyć. Mówię chłodno: ten lud nasz, ci nasi wy-