Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (1883) t. 5.pdf/253

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będzie tak i z tobą.
— Jezu Marya! I to się ludziska tak mordują. Toć, jak chłop chłopa pobije, to go żandarmy biorą do sądu i karzą!
— No, a teraz ten lepszy, kto więcéj ludzisków napsuje. Cóżeś głupi myślał, że będziesz prochem strzelał, jak na manewrach, alboli téż do tarczy, nie do ludzi?
Tu okazała się widocznie różnica między teoryą a praktyką. Nasz Bartek był przecie żołnierzem, chodził na manewry i musztry, strzelał, wiedział, że wojna od tego, by się zabijać, a teraz jak zobaczył krew rannych, nędzę wojny, zrobiło mu się tak jakoś niedobrze i ckliwo, że ledwie się mógł na nogach utrzymać. Nabrał znów uszanowania dla Francuzów, które zmniejszyło się dopiéro wtedy, gdy przejechali z Deutz do Kolonii. Na centralnym banhofie ujrzeli poraz piérwszy jeńców. Otaczało ich mnóstwo żołnierzy i ludu, który patrzył na nich z dumą, ale jeszcze bez nienawiści. Bartek przedarł się przez tłum, rozpychając go łokciami, spojrzał na wagon i zdziwił się.
Gromada piechurów francuzkich w podartych płaszczach, małych, brudnych, wynędzniałych, napełniała wagon jak śledzie beczkę. Wielu z nich wyciągało ręce po szczupłe datki, jakiemi obdzielał ich tłum, o ile straże nie stawiały przeszkody. Bartek wedle tego co słyszał od Wojtka, zgoła inne o Francuzach miał wyobrażenie. Duch z ramienia wstąpił mu napowrót w piersi. Obejrzał się czy Wojtka niéma. Wojtek stał obok.
— Cóżeś gadał? — pyta Bartek. — Dyć to chmyzy.