Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (1883) t. 5.pdf/273

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Myślałem: pobiją Niemców, będzie Poznańczykom lepiéj.
— I ja tak myślałem. A teraz...
Stary kiwnął ręką i dokończył coś z cicha, ale resztę jego słów zgłuszył szum wiatru. Noc była zimna. Drobny deszcz zacinał od czasu do czasu falami, poblizki las czarny był jak kir. W izbie wicher świstał po kątach i wył w kominie jak pies. Lampa umieszczona wysoko nad oknem, aby jéj wiatr nie zgasił, rzucała sporo migotliwego światła na izbę, ale stojący pod nią tuż przy oknie Bartek pogrążony był w ciemności.
I może lepiéj, że jeńcy nie widzieli jego twarzy. Z chłopem działy się dziwne rzeczy. Z początku ogarnęło go zdziwienie i wytrzeszczał na jeńców oczy i starał się zrozumieć, co mówią. Toż oni przyszli bić Niemców, żeby Poznańczykom było lepiéj, a on bił Francuzów, żeby Poznańczykom było lepiéj. I tych dwóch jutro rozstrzelają! Co to jest? Co on biédak ma o tém myślić? A żeby się tak ozwał do nich? Żeby im powiedział, że on swój człowiek, że mu ich żal. Nagle złapało go coś za gardło. I co on im powie? czy ich wyratuje? To i jego rozstrzelają! Hej, rety! co się z nim dzieje? Żal go tak dusi, że nie może ustać na miejscu.
Jakaś straszna tęsknota nadlatuje na niego, aż het gdzieś z Pognębina. Nieznany gość w żołdackiém sercu, litość, krzyczy mu w duszy: „Bartku! ratuj swoich, to swoi,” a serce wyrywa się do domu do Magdy, do Pognębina i tak się rwie, jak nigdy przedtém. Dosyć mu téj Francyi, téj wojny i bitew. Coraz wyraźniéj słyszy głos: „Bartku, ratuj swoich!” Ażeby ta wojna pod ziemię się zapa-