Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (1883) t. 5.pdf/299

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewno, że ony najmocniejsze — rzekł smutno Bartek.
— Jać prosta jestem kobieta, ale to ci powiem: mocniejszy jest Bóg.
— W Nim ucieczka nasza — dodał Bartek.
Chwilę milczeli oboje, potém znowu spytał:
— No, a co Just?
— Żeby Bóg najwyższy dał urodzaj, to może go jakoś zapłaciwa. Może téż i pan nam dopomoże, chociaż on sam ma długi u Niemców. Jeszcze przed wojną mówili, że musi Pognębin sprzedać. Chyba, że bogatą pannę weźmie.
— A prędko on wróci?
— Kto go wié. We dworze prawią, że niedługo już z żoną przyjedzie. Niemcy go przycisną, jak wróci. Zawdy te Niemcy! Dyć to lezie, jak robactwo! Gdzie się obejrzysz, gdzie się niedopatrzysz, czy na wsi, czy w mieście, Niemcy, za grzechy chyba nasze. A ratunku znikąd!
— Może téż co uradzisz, tyś przecie mądra kobieta.
— Co ja zradzę, co? Czy to ja po dobréj woli brała od Justa pieniądze? Na dobrą sprawę, toć ta chałupina, w któréj siedzimy i téż grunt, to już jego. Just jest lepszy Niemiec od innych, ale on téż swoje dobro, nie cudze, ma na oku. Nie pofolguje on, jak i innym nie pofolgował. Czy ja taka głupia, czy ja nie wiem po co on mi wtyka pieniądze! Ale co zrobić! co zrobić! — mówiła łamiąc ręce — radź ty, kiedyś mądry. Francuzów umiałeś bić, a co poczniesz, jak ci dachu nad głową niestanie, abo łyżki strawy do gęby?