Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/127

Ta strona została przepisana.

— Postanowili widocznie wrócić do swej ziemi ojczystej.
— Czy ona leży daleko?
— W każdym razie za pustynią.
— Arjos musi wiedzieć.
Wszedł Arjos.
Gotar. Słyszałeś, że twoi rodacy opuścili dotychczasowe leże?
Arjos. Mówiono mi.
Gotar. Czy daleko do tej ziemi, z której przywędrowali?
Arjos. Byłem w niej młodym chłopcem, ale pamiętam, że jest piękna. Stłoczyły się na niej wysokie góry, które dotąd rysują mi się w marzeniach. Gdy niebo szmaty chmur im rzuci, olbrzymy rozdzierają tę lekką i powiewną tkaninę: jeden owija nią sobie głowę, jak turbanem, drugi rozciąga ją długim szlakiem zawoju, inny przepasuje się nią w środku, inny obszywa u dołu kraj swej zielonej szaty, inny otula się w nią cały, jak w ciepłą opończę. Latem każda z tych gór rozpuszcza po ramionach, plecach i piersiach długie, jasne warkocze, wyschłe łożyska potoków, które ożywione wodami wiosny, wiją się jak węże, zielonawe, sine, szare, z pomarszczoną drobnemi falami skórą. Nieraz znowu spadają jak cienkie, srebrne sznurki lub zwieszają się na krzewach, jak pasma pajęczyny. Wtedy wspaniale wygląda...
Gotar. Arjosie, nie o to nam chodzi. Malujesz nam