Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/285

Ta strona została przepisana.

Beg. Przysięgam, a jeżeli nie wytrwam, przyjdę do ciebie, ażebyś ten ślub zdjął ze mnie.
Arjos. Nie zdejmę z ciebie błogosławieństwa mojego.
Beg. Połóż mi na ustach rękę, jak w dniu, w którym mnie tu przyniosłeś.
Ucałował dłoń Arjosa i odszedł. Ale przystanął, obejrzał się i rzekł:
Beg. Orlo, ty go nie opuścisz?
Orla. Nie, Begu.


Widok 25.

Przestraszeni złą wieścią niewolnicy oczekiwali groźnej chmury i piorunu. Jakoż Tarlon, stojący ciągle na czatach, dostrzegł długą kolumnę jeźdźców, która kłusem wysunęła się z miasta. Za nią podążał wóz, zaprzężony w ścigłe rumaki, a na końcu sunął się ogon ciekawego tłumu.
Tarlon. Koniec marzenia! Jadą po nas!
Ozwał się długi jęk. Orla przypadła do Arjosa, który tak spokojnie patrzył na cwałującą kolumnę, jak gdyby miał w niej powitać przyjaciół.
Orla. Arjosie, drogi Arjosie, oni nam ciebie nie wydrą!
Arjos. Miłości nikt ci nie odbierze.
Wojsko zatrzymało się, a opodal stanął wytworny wóz, w którym siedział Astjos i Heron.
Dowódca. Gdzie jest herszt tej bandy — Arjos?
Arjos. Oto jestem.