Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Na licach mrze radosny śmiech
Jakby pić chcieli, tak chłoną dech —
Straszliwa to męczarnia!


Hej! — wołam — hej! spokojnie łódź
Z zbawieniem ku nam płynie!
Bez wiatrów tchu, bez szumu fal
Toczy się po głębinie.


Przychodzi przerażenie. Bo czyż może być okrętem to, co płynie bez wiatru i fali?

Zachodnią głąb spłomienił żar,
Dobiegał dzień do końca!
Ogniami lśni zachodnia głąb,
Pali się okrąg słońca!
W tem jakiś kształt oddzielił nas
Od płonącego słońca.


I słońce plam pokrajał rząd,
(O boska chroń Dziewico!),
Patrzało k’nam, jak z poza krat,
Płomienne jego lico.


Wydaje mu się być tylko szkieletem okrętu.

Ha! jak mi serce w łonie drży!
Łódź mknie coraz to prędzej.
Jej-li to żagle w słońcu lśnią,
Jak biel pajęczej przędzy?


Przez jej to żebra słońca twarz
Przeziera z blasków wieńcem?
Jedna kobieta jest li tam?
Czy jest ich dwoje? Mór to sam?...
Mór-że jej oblubieńcem?


Żebra tego szkieletu wyglądają jak kraty na obliczu zachodzącego słońca. Na szkielecie okrętu niema nikogo, prócz Upiorzycy i Moru, jej oblubieńca.