Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak! na pokładzie stoją wciąż,
Zamiast spoczywać w trumnie!
W blasku miesięcznym blask ich ócz
Ciągle się zwraca ku mnie.


Klątwa i ból śmiertelnych chwil
Wciąż im się w oczach szkliły:
Chciałem się cofnąć, modlić się,
Ale mi zbrakło siły...


Pierzchły uroki... Oto znów
Spojrzałem po głębinie,
Lecz, co zobaczył wprzód mój wzrok,
Tylem też widział ninie.


Klątwa została ostatecznie odpokutowaną.

Byłem, jak człek, co biegnie gdzieś
Odludziem, zdjęty trwogą:
Spojrzał raz wstecz i oczy już
Odwrócić się nie mogą,
Spostrzegłszy — ach! —, że straszny wróg
Podąża za nim drogą!


W tem zawiał wiatr... Łagodny wiatr
Dotknął się mojej skroni;
Nad morzem szedł, nie krając wód,
Nie marszcząc gładkiej toni.


Podnosił włos, głaskał mi twarz,
Jak słodkie tchnienie wiosny;
Zdawał się igrać z trwogą mą,
A spokój niósł radosny.