Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Chyżo, chyżo okręt mknął
Lekką się pianą zlewał;
Cicho, cicho wicher wiał,
A ku mnie wciąż zawiewał.


O śnie rozkoszny! Czyż to blask
Tej naszej morskiej wieży?
Kościół to mój na wzgórzu tam?
Moich to pas wybrzeży?


I stary żeglarz spostrzega ziemię rodzinną.

Wjeżdżamy w port... O Boże mój,
Nie skąp mi swej opieki!
Spraw, bym się zaraz zbudzić mógł,
Albo niech śpię na wieki!


Śród ciszy wkrąg zatoki toń
Lustrzane miała lica:
To księżyc legł na wody śnieg,
To leżał cień księżyca.


Lśnił skały szczyt i kościół lśnił,
Co na tym szczycie leży,
W miesięcznych blasków cichych skrach
Kąpał się kur na wieży.


W miesięcznych skrach zatoki toń,
W tem z głębi jej, ku górze,
Jakichś się cieniów podniósł huf,
A każdy był w purpurze.


Aniołowie porzucają umarłe ciała, zjawiając się już w własnych, świetlistych postaciach.

Tuż przy mym statku stały wraz
Te cienie płomieniste!