Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

Sen — deszcz, co kroplą gasi rozpalony
Żar pocałunków, aż znowu zapłoną.
Gwarzyć będziemy, pókąd naszym tonom
Taka melodya myśli nie wypłynie,
Że jej nie oddać słowami, — co ginie,
Zamiera w słowie, lecz znów życiem błyska
W takich spojrzeniach, których strzała wciska
W nieme się serce i w pieśń je nastraja —
W pieśń choć bez dźwięków... Niech nasz duch się spaja,
Niech się ze sobą nasza pieśń połączy;
Usta — wymowa, choć bez słów, z nich sączy —
Niech przyćmią duszę, co wśród nich się pali;
Ten oto strumień tajemniczej fali,
Co z ducha krynic najskrytszych wytryska —
Z najgłębszych głębin żywota — niech błyska
Przeczystej żądzy pozłotą, jak w zorzy
Górskie potoki... I w jedno się złoży
To nasze życie; pod dwóch ciał odzieniem —
Czemu dwóch? — jednym my duchem, pragnieniem
Będziemy jednem w dwóch sercach, co, zmienne,
Rosły i rosną, aż jako płomienne
Dwa meteory, tak długo krążące,
Aż się zjednoczą, — te dwa serca drżące
Zetkną się z sobą, złączą i przemienią.
I, wiecznie płonąc, nigdy się płomieniom
Strawić nie dadzą. I w duszy mej własnej
Znajdziemy pokarm, jak ten płomień jasny
Zbyt nieskalanych, nazbyt świętych zniczy,
By karm czerpały ze zwykłej zdobyczy —
Ogni, co w górę k’niebieskim krainom
Blaskiem strzelają, lecz nigdy nie giną.
W dwóch wolach jednem będziemy dążeniem,