Strona:Poezje Michała Bałuckiego.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Raz po odpuście matki Boskiéj zielnéj
Szedłem do lasu w poranek niedzielny,
Niosąc dla mojéj leśnéj dziwożonki
Sznurek korali i lśniące pierścionki
Na podarunek. — Ona po zwyczaju
Czekała na mnie na okopie gaju.
Gdy mnie ujrzała, wybiegła na pole;
Lecz zamiast śmiechu na miedzianém czole
Był smutek u niéj — w oczach łez tak wiele,
Że w nich utonął mój śmiech i wesele. —
I rzekła do mnie: „Czekam na was panie!
Moi już poszli dziś o wczesném ranie
Do innnych lasów — ja jeszcze’m została,
Bom się pożegnać panie z wami chciała“.

A gdy ku onéj przyszliśmy polanie,
Gdzie wczoraj jeszcze leżeli cyganie,
A dzisiaj tylko wypalona trawa,
I białych kości kilka; — ona łzawa
Podniosła z ziemi łachmany zebracze
— „Może was jeszcze kiéj panie zobaczę —
Może niedługo — żegnajcie tymczasem“ —