Pamiętam — nieraz tęschnotą trapiony
Wieczór skradałem się pod twe okienko,
I tam, liściami róży zasłoniony,
Patrzałem, jak ty, wsparłszy główkę ręką,
Siedziałaś sama w dumaniu głębokiem —
O czém ty wtedy dumałaś i o kim? —
Potém szłaś w pokój, gdzie twoje posłanie —
Jam nie odchodził patrząc, czy nie zoczę
Przez uchylone nieco drzwi — na ścianie
Choć cień twych rączek pletących warkocze.
Jakież w tych chwilach uroki, rozkosze....
Jak relikwije wszystkie w piersiach noszę,
Jak skarby chowam każdą chwilkę małą,
Bo prócz tych wspomnień nic mi nie zostało.
Powiędły dawno kwiaty w waszym dworze,
Co się naszemu szczęściu przyglądały —
Drzewa i ścieżki śnieg zasypał biały —
Wszystko się zmieni — i twe serce może —
Jakie mi smutno i ciężko — o Boże! —
1865.
Strona:Poezje Michała Bałuckiego.pdf/56
Ta strona została uwierzytelniona.