Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/392

Ta strona została przepisana.
NAJEMNICA.

PROLOG.

Chmurny ranek był w Niedzielę:
Ponad polem mgła się ściele;
Na mogile wpośród pola
Coś się chysta, jak topola.
To niewiasty postać blada
Coś do łona ciśnie rada,
Coś z rannemi mgłami gada.

Mgły wy gęste, mgły jutrzniane,
W srebrnych iskrach rozsypane!
Czemu żeście mię życzliwie
Nie pogrzebły na tej niwie?
Czemu, widząc los nieczuły,
Biednych piersi nie zatruły?
O! pogrzebcie mię w mogile!
O nie!... jeszcze... jeszcze chwilę...
Tylko skryjcie mię głęboko,
Gdzie nie dojrzy ludzkie oko.
Jam nie jedna na tym świecie,
Ojca, matkę mamże przecie,
Mam i braci... jest rodzina,
Mam pieszczotkę... och! mam syna;
Ale jego główkę młodą
Nie polano chrzestną wodą.
O mój synu!... o nadziejo!
Niech ci główki nie poleją:
Ja bez chrztu zostawić wolę,
Niż cię ochrzcić na niedolę.
Cudzy ochrzcą cię kumowie,
Ale żaden się nie dowie,
Kto ty jesteś... jak ci miano?
Mnie bogatą nazywano...
Nie przeklinaj mię, dziecino!