Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/404

Ta strona została przepisana.

Aż na pole za kurhany,
I modlitwy swe zasyła,
Aby prędzej powróciła,
Bo tu bez niej dniem i nocą
W chacie pusto i sieroco.

W dzień Najświętszej Panny Zielnej
Przywdział Trochim strój niedzielny,
Siadł na kłodzie wedle ula,
Przy nim wnuczek z pieskiem hula.
Wnuczka matki odzież wkłada,
Niby w gości szła do dziada.
Serce dziada się zaśmiało,
I przywitał wnuczkę małą,
Pyta jakby u dojrzałej:

— Gdzieś podziała kołacz biały?
Czyś nie wzięła, śpiesząc rano?
Czy ci w lesie odebrano?
Albo zjadłaś, idąc drogą?
Ejże wstyd ci, wstyd, niebogo!

Gdy tak stary wnuki cacka,
Hanna zjawia się znienacka;
Dobra Hanna, żywa, zdrowa
Powróciła od Kijowa.
Starzec zerwał się na nogi,
Najemnicę witać z drogi;
Ale ona idzie drogą,
Nie uważa na nikogo,
Pyta, robiąc piersią szparką:

— Gdzie jest Marko? gdzie jest Marko?...
— Gdzie jest Marko? Ha! w podróży...

— A mnie siła ledwie służy.
Biegłam umrzeć w waszej chacie,
Wy mię szczerze pochowacie.
Tutaj umrzeć... by mię w dali