Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/473

Ta strona została przepisana.

I mąż wyborny ze starszyzny koła,
W swych senatorskich współbraci osobie,
Wita twe przyjście, i z narodem woła,
Dziękuje Niebu, wyrokom i tobie.


XXVIII.

I prosi Boga, by twoje przybycie
Było dla ciebie fortunnem najdłużej,
By Polska stała na świetności szczycie,
Jakowej żąda i jakową wróży,
I której wcale dobry już zadatek
Widać w narodzie za twojemi dzieły, —
I prosił Boga, by ci naostatek
Oddał chwalebną stolicę Jagiełły,
Gdzieby twa, mężu, zajaśniała głowa
I cnota wyszła na widniejszy przedział.
Słuchałeś mówcy, i na jego słowa
Takeś do ludu całego powiedział:


XXIX.

Że nie dziecinna chęć k’pańskiej tyarze
Przywiodła ciebie do Krakusa grodu;
Żeś przyjął berło nie w inszym zamiarze,
Jak gwoli trudom na korzyść narodu;
Że lud tak dzielny snadź wiedział, dlaczego
Uczynił wybór, mimo tylu osób;
Że w tym wyborze narodu wszystkiego
Prawicy Bożej nie dojrzeć nie sposób;
Żeś szlachetnemu narodowi gwoli
Gotów królować na wskazanym tronie;
Nie śmiejąc Bożej przeciwić się woli,
Ochoczo głowę poddawasz koronie;


XXX.

Z dalekiej, starej siedmiogrodzkiej strony,
Przebywszy Tatrów krzemieniste szczyty,
Żeś przybył do nas, losom ukorzony,