Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/474

Ta strona została przepisana.

Stanąć na czele Rzeczypospolitej.
— Bodajby (rzekłeś) dozwoliły Nieba,
By nigdy Polsce płakać nie potrzeba
Mego obioru! — Rzekłeś, dobry panie,
I znów cię rada drużyna otoczy.
Ty w środku innych, jak cedr na Libanie,
Jako bohater, uderzałeś w oczy.
Takiej postaci, takich rysów dzielnych
Ledwo że który bywał ze śmiertelnych.


XXXI.

I takeś, mężu, przez bramy olbrzymie
Wszedł na szlachetną stolicę Polaków;
A lud gromadny obwołał twe imię,
Co się radośnie odbiło o Kraków.
Tu cię wwiedziono w królewskie podwoje,
Tuś sobie wytchnął, i zebrawszy myśli,
Wznowiłeś w sercu całe męstwo swoje,
I w kole stanów złączonych najściślej
Wzniesiono hymny Bogu poświęcone,
I z obrzędami w uroczystej chwili
Dyamentową i złotą koronę
Na pomazańca Pańskiego włożyli.


XXXII.

Królewska dziewa, krew po Jagiellonie,
Jeszcze zwiększyła radość pożądaną,
Godna tych pochwał, co w dalekiej stronie
Słyszałeś, królu, jak jej oddawano.
Dana-ć w małżeństwo wolą swego ludu,
Chcąc zaprzymierzyć z tobą związek ścisły,
Dość położyła zabiegu i trudu,
Aby zespolić niechętne umysły,
Pod jedno hasło zbratać wszystkie stany,
K’jednemu skłonić wszech rodaków łono,
Wrócić krajowi spokój pożądany,
Pod jednem berłem i jedną koroną.