Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/536

Ta strona została przepisana.

Kiedy mu trąbka zagrzmoce do ucha,
Zwierz się wypręża i skokiem się chwali:
Mruczy niechętny, ale przedsię słucha
I ryczy taktem, jako mu zagrali.
Wzrok mu się iskrzy, bo muzyka święta
Wszędy króluje, potężna jej władza!
Nieugłaskane hamuje zwierzęta
I obyczaje leśne ułagadza.
Gdzie jego dzikość silna, uporczywa?
Posłuszny trąbie i skinieniom pana,
Już jako człowiek niby twarz umywa,
Już dziko pląsa, jak gawiedź pijana.
Ach, omijajcie igraszkę takową,
Czyste dziewice! idźcie do ustroni;
Nie przychodź tutaj, skromna białogłowo,
Wstyd ci rumieńcem oblicze zapłoni...
Tak po ulicach na pręcie łańcucha
Wiodą niedźwiedzia Rusinom na dziwo;
Tu fletnia jęczy, tu grzechotka grucha,
Trąbka uderza silnie a grzmotliwo.


XIX.

Jest w Rusi zając, i biały, i szary,
Jest biały niedźwiedź i wszelki zwierz gruby,
I miękko-wełnych lisów tu bez miary,
Tu wiodą handel bogatemi szuby.
Tak wiele złota nawet i w Kolchidzie
Nie miewał żeglarz za swój plon zupełny,
Choć Argonauta pod żaglami idzie
Po złote runo i bogactwa wełny.
Runem tutejsze wsławiły się kraje,
Wełna tutejsza ma cenę ze złotem;
Takie bogactwa ziemica wydaje,
Pokryta lodem i wiecznym sumiotem,
Gdzie mroźne gwiazdy iskrzą po kolei,
Kędy nie znają wiosennej zaciszy,
Gdzie jest ojczyzna chłodów i zawiei,