Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/597

Ta strona została przepisana.

O cienie przodków! nasz oręż za słaby,
A któż po waszej będzie mścił się głowie?
Kto na tem polu pobije Araby,
Gdzie legli nasi ojcowie?

Przebóg! ich kościom niecześci tak wiele,
Turek wyszydza ich kurhan cmentarny,
Po którym pnąc się, ogryzają ziele
Lękliwe kozy i sarny.

O ludy! hańba niech oczy nam zaćmi!
Wstyd nam chwil marnych, straconych napróżno,
Wstyd nam toczonych wojen między braćmi,
Gdy z wrogiem walczyćby możno!

O potomności! niech dzisiejsi męże
Wspomną o zemście, Rzymie i Rzymianach!
Nie — lepiej zróbcie: zawieście oręże,
Niech je rdza zgryzie na ścianach.

Lub, co korzystniej, pewno już w tej porze
Dobry miecz rzymski na sochę skowano,
Pewno Latyni żną mieczami zboże,
Lub rąbią kłodę drewnianą.

Lecz młodzież rzymska, ufajmy jej jeszcze,
Rycersko mieczem poświęconym płatnie.
Słyszę: grzmi działo, fal morska szeleszczę,
I syczą kule armatnie.

Wszystkiemi wiosły nasza flota bieży,
We wszystkie miecze bojownicy sieką;
Tu krew, tu oręż, tu szczątki odzieży
Pluskają w morze daleko.

Tryton, pływając, na swej trąbie grzmota,
Widzę posiłki szlachetnych sąsiadów,
W pomoc nam płynie niezliczona flota.
Mnoga, jak wyspy Cykladów.