Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/633

Ta strona została przepisana.

Błogo temu, kto nie brał za cele żywota
Szczęścia, co idzie docześnie!

Kto, żyjąc, przemyśliwał o wieczystem Niebie,
Z nadzieją czekając końca,
I świętą ojcowiznę zamówił dla siebie
W krainie światła i słońca!




ODA X.
Do Jana Radominy na śmierć jego brata Jerzego R.


Qualis trisulci fulminis impetus...


Jak piorun trójżądły, syn burzy i gniewu,
Zrodzony z waporów morskiego wyziewu,
Wre ogniem we chmurze widomie
I trzęsie się z rykiem we gromie, —

Aż wreszcie z gniotących wyzwoli się oków,
Oderwie się z trzaskiem od czarnych obłoków,
Przebije powietrze i w lesie
Z łoskotem ruinę rozniesie;

Przez pola szerokie, przez błonia i rzeki
Roziskrzy, rozleje swój promień daleki,
I hardy Gibraltar w tej chwili
Krzemienny wierzchołek uchyli;

A piorun, miotając błyskanie i grzmienie,
Jak wódz do potyczki szykuje płomienie,
Aż w dymie siarczystej pożogi
Narody struchleją od trwogi;

Aż góry zaryczą ze wściekłym wyrazem,
Gdy od ich wierzchołków odbije się razem
I chmura rycząca i czarna,
I echo, i łuna pożarna: —

Tak mąż Rudomina unosi się żwawo,
Szlachetnie pokryty śmiertelną kurzawą,