Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/684

Ta strona została przepisana.

Na twoje piersi przyjaźnie się tuli
I k'swemu sercu przyciska najczulej?

Wspomnęż, młodzieńcze, jak słodko ci płyną
Chwile, spędzone z niebieską Dzieciną?
Z jakiemi usty i blaskiem na czole
Kładłeś całunek na święte Pacholę?

Nie zawsze Bóstwo pełne majestatu
W ognistych chmurach obwieszcza się światu;
Nie zawsze grzmoty nad naszemi głowy,
Nie zawsze piorun jest godłem Jehowy.

Często łaskawy ku poziomej sferze,
Kształty cichego baranka przybierze;
Gdzie czystość lilii, gdzie serce dziewicze,
Pan się obleka w dziecię tajemnicze, —

Jak po raz pierwszy przychodząc na ziemię,
Kwilił po ziemsku w stajni Betleemie,
I chociaż władca nad ludy i duchy,
Nie wzgardził żłobu i biednej pieluchy.

Cóż to za jasność, tak rzeźka dla oczu,
Toczy się globem w powietrznem przezroczu?
Co za promienie po niebiosach biega,
Jak gdyby krople deszczu złocistego?

Stój, oceanie! nie groź samowładnie!
Na klęczki ziemia, na klęczki niech padnie!
Oto Bóg idzie! na nizinę sięga,
Pod drobnym kształtem potęgi potęga.

Oto Bóg idzie! w uroczystej chwili
On duszę Kostki pokarmem zasili.
Nie ziemska uczta — lecz święci Anieli
W blasku i cześci dokoła stanęli.

W pośrodku chóru źrenicą mej wiary
Widzę męczeńskie oblicze Barbary.