Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/720

Ta strona została przepisana.

Stefan naówczas to z obcemi syny,
To się z Liwony buntownemi łamie,
Wbija potężnie tryumfalne znamię...
I dusza Syksta, radością miotana,
Że jeszcze w świecie duch rycerstwa tleje,
Śmiało złożyła w cny eh rękach Stefana
Swe najświetniejsze żądze i nadzieje.

I Ojciec święty posyła królowi
Błogosławieństwo, obiecuje wsparcie,
Każe dać odpór nieprzyjacielowi
I w środek Rusi uderzyć otwarcie.
Daremnie na nas z każdej strony biega
Z ogniem i mieczem wojska niepożyte:
Mocne, żelazne ramię Batorego
Przygniotło Turka, rozbroiło Scytę.
Królu! nadziejo, tarczo chrześcijanów,
Nagleś przykowan do grobowej deski!
I siła godnie osnowanych planów
Poniosłeś z sobą w przybytek niebieski.
Dalej i Sykstus miał zgon niedaleki,
Nie mogąc znaleźć równego ci łona:
Bo choćby wszystkie wytrząsł z grobu wieki
I przejrzał wszystkie wiekowe imiona,
Drugiego ciebie nie znajdzie, nie złoży.
Tęsknił po tobie, — lecz po krótkiej chwili
Wyście obadwa na prawicy Bożej
Święte swe dusze razem zespolili.
Gdy wasze czoło tam szczęściem jaśnieje,
(Bo w wielkich rzeczach i żądza jest chlubną),
Wiatr rozbił nasze jedyne nadzieje,
Śmierć wasza dla nas wyrocznią zagubną.
Cne wasze czasy nie powrócą zgoła,
Przyszłość już Sykstów, Batorych nie zrodzi,
Po waszych śladach nikt iść nie podoła,
A na nas klęska i ucisk przychodzi,
Jak na sieroty!