Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 005.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w bieli. Po raz ostatni spotkałem ją przed dziewięciu laty w Dreznie, w jej podróży poślubnej. Nosiła ona wówczas czysto suknie błękitne, nie widziałem jej nigdy w białej i nawet przypuszczam, że nie byłoby jej w tym kolorze do twarzy, a jednak teraz widziałem ją całą spowitą białością.
Pamiętałem ją dobrze, a szczególniej sytuacyę, w jakiej ich najczęściej widywałem: ona stała przy pianinie i śpiewała, on jej akompaniował; to, co śpiewała, pewnie było też „białe”, jakieś hymny szczęścia i radości.
Była córką duchownego; przyjeżdżali właśnie z probostwa, z sielanki ślubnej. Na probostwie słyszałem o nich dość często, a przy spotkaniu niejednokrotnie ponawiano prośbę, ażebym odwiedził ich, gdy będą w tej okolicy.
I teraz właśnie do nich jechałem.
Główny budynek we dworze, znany jest w Norwegii, jako jeden z największych; żaden z Atlungów nie zadawalniał się tem, co zbudował jego poprzednik, i w ten sposób dom, wraz z każdem nowem pokoleniem wzrastał i wydłużał się.
Ostatnią przybudowę dokonał już obecny właściciel, i nowe skrzydło było zmodernizowanym gotykiem.
Budynek główny otaczały inne domy w półkole. Lawirowałem tedy pomiędzy zabudowaniami, aż wysiadłszy z sanek, dotarłem do drzwi wejściowych gotyckiego skrzydła.
W całym domu nie ujrzałem żywej duszy, ani nawet psa. Czekałem chwilę napróżno, a potem wszedłem na kurytarz, gdzie zdjąłem kapelusz i palto, a ztamtąd już trafiłem do jasnego, dużego przedpokoju.