Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 033.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

re dokonywały rzeczy najszczytniejszych i najpiękniejszych, jak owi duchowni lekarze egipscy, którzy chorych i umierających ratowali od śmierci a na rany kładli lekarstwa mistycznych symboli.
Ale stosunki społeczne, najświeższej nawet, doby ostatniej, widziałem pokryte, grubemi warstwami pyłu. Uwolnić życie od nich, znaczyłoby zburzyć cały dzisiejszy porządek społeczny.
Obrazy te stawały się coraz bardziej męczące; wypłynęły za to z nich, co tylko przeżyte chwile; słyszałem żałosny, gorzki płacz dzieci, które kochające ramiona unosiły z jednej warstwy pyłu, w drugą, jeszcze większą.
Wydostałem się nareszcie z lasu samego i jechałem wzdłuż niego drogą, prowadzącą do stacyi na górę.
Kiedy stanąłem nareszcie na miejscu i rzuciłem okiem na drzewa, tonęły całe w świetle księżycowem. Wspaniałym był las w swoim majestacie piękna i powagi.
Widok ten uniósł mnie i obrazy mojej wyobraźni inną przybrały postać.
Marzenie wszystkich ludów, powstałe nieskończenie dawno, w przeszłości zamierzchłej, z przed czasów najdawniejszych dziejów, wyłaniające się w coraz nowych postaciach. A każda nowa oznacza zagładę poprzedniej; każda młodsza, mniej przez rzeczywistość zasłonięta, pozwala szerzej, swobodniej odetchnąć, aż wreszcie ostatnie marzeń szczątki z czasem w nicość się obrócą. Kiedyż się to stanie?
Nieskończoność powraca zawsze, a z nią wszystko, co jest niepojęte, ale to już życia nie przytłacza, nie osypuje go pyłem; napełnia raczej pragnieniem oddania się.
Siedziałem znów w saniach, słuchając monoton-