Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/132

Ta strona została przepisana.

zajęciu klasztoru żeńskiego, oddalonego, jak się każdy łatwo przekonać może, zaledwie o 150 kroków. Jańczary wszelako po trupach swoich towarzyszów broni wdarli się do budynku, jak się zdaje, opuszczonego przez zakonnice. Teraz dopiero pokazało się, jak niebezpiecznem dla miasta sąsiedztwem były te klasztory do murów jego się tulące. Turcy wyciągnęli działa lekkie i bakownice na wieżę kościelną (której dziś już nie ma śladu) i ztamtąd razili oblężonych Bernardynów gęstym ogniem. Łącki spostrzegłszy to, pospieszył na zagrożone miejsce, i sam wymierzywszy wielkie działo z baszty miejskiej, kilkoma celnemi strzałami spędził Turków z wieży. Nie przeszkodziło im to wszakże korzystać z zajętego raz stanowiska w inny sposób: z wielką bowiem usilnością kopali przez cały dzień po pod dzisiejszą ulicę Czarneckiego przystęp podziemny do klasztoru bernardyńskiego. Kochowski, bałamutny w swojem opowiadaniu, i w idjcznie nie znający nawet dobrze położenia Lwowa, opowiada, iż jakiś kuśnierz zbiegłszy do Turków dał im wiadomość o słabych stronach warowni. Inni przypisują tę zdradę jakiemuś „szlachetnemu“ zbiegowi[1]. Tymczasem zdaje się, iż żadnej zdrady nie było, z opowiadania naocznego świadka ks, Gawata, zawartego w kronice Józefowicza, wynika bowiem, że istniała wówczas tajemna komunikacya podziemna między męskim a żeńskim klasztorem bernardyńskim, o której wszakże Turcy nie wiedzieli, bo inaczej nie byliby z takim trudem, robili nowego podkopu, podczas gdy jednocześnie usypawszy baterję na poprzek ulicy Gliniańskiej (Łyczakowskiej) z odległości 150 kroków zaledwie bili z czterech dział do muru bernardyńskiego, który stoi do dzisiaj

  1. Mianowicie ks. Józefowicz.