Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/19

Ta strona została skorygowana.

pospieszył nas ostrzedz o tem niebezpieczeństwie — zostawiwszy w domu niespokojną żonę i drobne dziatki.
Nie mieliśmy czasu wynurzyć mu naszą wdzięczność, bo roztropność nakazywała nam odwrót jak najspieszniejszy, i naczelnik zarządził go bezzwłocznie.
Ruszyliśmy więc — kosyoiery naprzód, za nimi strzelcy, ostrzeliwując się bez ustanku.
Moskale leniwo nas ścigali, i już sądziliśmy, że się wymkniemy bez trudności, gdy nas z przodu także przywitały strzały. Łatwo pojąć, że położenie nasze nie należało do najmilszych — najśmielszych odstąpiła — nie odwaga, ale przytomność umysłu. Jeden tylko naczelnik na chwilę nie stracił zimnej krwi swojej, i z uśmiechem obracając się do swego adjutanta, rzekł takim tonem, jakim by może figlował w salonie:
— Ciasno nam trochę panie Henryku; musim sobie miejsce zrobić! Niech dowódzca kosynierów sformuje swój oddział w kolumnę, o ile miejsce na to pozwoli.
Adjutant poskoczył z rozkazem — wśród śwista kul bijących w drzewa i wyrywających wióry i gałęzie. Na jego czole był jakiś spokój natchniony — oko tylko zdawało się wyzywać śmierć w zapasy, i różniło jego piękną twarz od marmurowego posągu dziewicy orleańskiej. Z pistoletem w ręku, nieruchomy na koniu wspinającym się i ociągającym na widok zniszczenia grożącego w około, wykonał szybko rozkaz wodza, który dawszy jeszcze jakieś instrukcje tylnej straży, rzucił się na czoło sformowanej na prędce kolumny. Tuż obok niego widzieliśmy młodziutkiego adjutanta; nieustraszony ksiądz także przyłączył się do nas, i wydobywszy krzyżyk, błogosławił nim czerwoną chorągiew naszą, a potem zawoławszy: Naprzód dzieci! Bóg i Najświętsza