Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/28

Ta strona została przepisana.

obejrzał się także, ale odwrócił się prędko i wydobywszy chustkę, zaczął nią systematycznie nos obcierać.
Na pierwszy rzut oka poznałem, że ów znakomity lord Henryk Plantagenet nazywał się po polsku, pan Henryk Łąkowski, ten sam, którego niepowstrzymany ruch, ogarniający nie same już tylko umysły, wypędził z domu, nie przeszkodziwszy mu jednak zaopatrzyć się w legalny paszport, jak się później dowiedziałem.
Zmięszany niekoniecznie pochwalną apostrofą panny Wandy, nie prędko przyszedłem do siebie, i kłaniałem się w około jak mogłem najniezgrabniej, gdy mię pani Zamirska przedstawiała swoim gościom. Gdy przyszła kolej na pana Henryka, wyjąknąłem z pokornem niedowierzaniem sobie:
— Zdaje mi się, że miałem już przyjemność... to jest, że miałem już to szczęście... mieć ten zaszczyt... poznać podobno pana dobrodzieja... w naszym obozie...
Lord Plantagenet oglądał się niespokojnie na wszystkie strony, panna Wanda ściągnęła ramiona, pani Zamirska zaczęła mi robić jakieś telegraficzne znaki, całe towarzystwo spoglądało po sobie i po mnie, jak gdybym coś bardzo niestosownego powiedział. Darujesz mi więc szanowny czytelniku, że z przestrachu nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Domyśliłem się tylko, żem zrobił jakieś głupstwo, zaczerwieniłem się po uszy i dla odzyskania kontenansu, zacząłem się rozglądać po pokoju, ale nie zauważałem nawet, że się w nim znajdował lokaj, który wszedł był właśnie po jakieś instrukcje, tyczące się herbaty, i w którego przytomności nie potrzeba było wyjawiać, że w naszym obozie mógł się znajdować jaki Plantagenet. Ten ostatni raczył mię powitać lekkiem ale łaskawem skinieniem ręki, i odpowiedzieć na moję najuniżeńszą przemowę: