Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/39

Ta strona została skorygowana.

na przestrzeni kilku błotnistych uliczek, po których się snują, czarni nasi, starozakonni bracia.
W środku znajduje się wielki czworokątny rynek, a w nim tak zwany ratusz, to jest, budynek mieszczący propinację i dom zajezdny, nad którego bramą uderza zdumionego widza napis na starej bardzo tablicy, ale zupełnie nową ortografią skreślony: Dum pański i trakther. Do tego pańskiego domu, jako do pierwszego hotelu w Rogocinie, zajechaliśmy z ogromnym trzaskiem, witani z wielką atencją przez gospodarza, jego surę i miszuresów.
W sieniach stała już jakaś inna bryczka, a około niej krzątał się oprócz parobka człowiek w siwej kapocie z czarnemi pętlicami, którego mina i postawa na pierwszy rzut oka wydawała powstańca. Nie wiem zkąd to pochodzi, ale to pewna, ze waleczni nasi bracia z Kongresówki mają coś tak cechującego w sobie, że ich od razu rozpoznać można.
Zbliżyłem się do wspomnianego właśnie koroniarza, i jakie było moje zdziwienie, gdy poznałem w nim owego starego borsuka, którego prawie w moich oczach porwali byli Moskale, w chwili gdy wypaliwszy ostatni nabój ze swojej dubeltówki, złamał jej łoże na karku jakiegoś twardokościstego Czuchońca.
— Co pan tu robisz, jak się pan wydarłeś szponów kacapskich? — było pierwsze moje zapytanie.
Jak się wydarłem? — Zębami! — odpowiedział z flegmą.
Nie dałem mu spokoju, póki mi nie opowiedział swojej historji od czasu potyczki pod Żubnikami, Treść jej była taka:
Porwany i poszturkany przez piechotę, został potem oddany pod straż kozakom, którzy go mieli odprowadzić