wraz z innymi do najbliższego miasta, gdzie się znajduje więzienie dla nieszczęśliwych jeńców. Kozak zarzucił mu rzemień na szyję, jak to zwyczajem szlachetnych, rycerzy carskich, i ciągnął go za sobą, okładając od czasu do czasu pletnia, a w przerwach popijając wódkę z manierek, zdobytych na pobojowisku. Biedny borsuk wlókł się jak mógł za nim, aż gdy zmrok zapadł, począł z głodu i złości kąsać rzemień na którym go wleczono. Zdaje się, że rzemień był nieco zużyty, a nasz wiarus gryzł go z takim zapałem, że wkrótce udało mu się przeciąć go zupełnie i skoczyć w gęstwinę, w której go kozacy nie znaleźli i nie bardzo nawet gorliwie szukali, zważywszy że już był całkiem obdarty, i to co miał na sobie, nie warto było pół kopiejki.
Gdy się oddalili, stary borsuk zerwał się, zebrał ostatnie siły i biegł póty, póki nie wpadł w ręce stróżom porządku i bezpieczeństwa publicznego, pilnującym wstępu do jakiejś wsi galicyjskiej. Tu odbył drugą łaźnię, nie mniej gorącą od pierwszej, i zamknięty w karczmie, pokutował tam, póki go nie wybawił żandarm, który mu się wydał istnym aniołem, wysłanym z nieba i zaprowadził go do raju, czyli, do becyrku. Tam spisano z nim kilka protokołów, a nakoniec wręczono mu kartę pobytu, na mocy której mógł do pewnego czasu zostać w Galicji.
Widać, że go miano za indywiduum niezbyt szkodliwe.
Dostawszy się do pierwszego dworu w sąsiedztwie, znalazł tam przypadkiem synowicę swojego dawnego pana, pannę Henrykę Kotwicką, i z nią razem jechał właśnie przez Rogocin, gdyśmy się spotkali. Cel ich
Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/40
Ta strona została skorygowana.