Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/112

Ta strona została przepisana.

na księdza, zdawało mu się, że to co mówił było nieprzyzwoite. Ksiądz nie mógł przecie na seryo myśleć, że coś takiego zwarjowanego znajdzie przystęp do ich wsi. „Nie sądzę też, iż ksiądz się kiedyś z tem spotka“, rzekł z naciskiem.
Ksiądz który czuł, że był słabym i złamanym człowiekiem, zostawiał wprawdzie zwykle rządy nauczycielowi, nie mógł jednak powstrzymać się od oponowania mu. „Skądże możesz pan być tak pewnym, panie Storm, że armia zbawienia nas zaoszczędzi? zapytał. — „O tak, odrzekł Storm“ tam gdzie ksiądz i nauczyciel staną ręka w rękę, takie niechlujstwo nie potrafi się wcisnąć“. — „Ja właśnie nie wiem, czy Pan idzie tak zupełnie ręka w rękę zemną“, rzekł ksiądz trochę uszczypliwie. „Pan przecie na własną rękę miewasz kazania tam w waszym Syonie“. — Nauczyciel milczał zrazu, a potem rzekł z cicha: „Ksiądz proboszcz nigdy przecie nie słyszał jeszcze mego kazania“.
Wspomniany dom misyonarski był kością niezgody między nimi. Ksiądz nigdy jeszcze nie przekroczył jego progu. Gdy jednak teraz była już o tem mowa, obaj starzy przyjaciele obawiali się, czy nie powiedzieli sobie nawzajem czegoś obrażającego. „Byłem niesprawiedliwym w obec Storma“, pomyślał ksiądz „przez te cztery lata, odkąd on w niedzielę popołudniu czyta biblię w