Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/133

Ta strona została przepisana.

wierzbowe wychodziły z pęczy odrazu gładkie i dobrze uformowane“.
Gertruda uśmiechała się. przedstawiając sobie to, i pragnęła być sam na sam z Ingmarem, aby mogła mu natychmiast opowiedzieć.
Do dworu ingmarowskiego daleka była droga i musieli iść przeszło godzinę pieszo. Szli brzegiem rzeki a Gertruda przez cały czas pozostawała o dobry kawał w tyle za innymi. Teraz myśli jej igrały z czerwonym blaskiem zachodzącego słońca, który zalewał rzekę i wybrzeże, szare osiki i jasnozielone brzozy nurzały się w różowym żarze, zapłomieniły się na chwilę i przybierały napowrót swą naturalną barwę.
Nagle Ingmar stanął. Opowiadał coś właśnie, lecz przerwał w środku i nie mógł mówić dalej ani słowa. „Co się stało? zapytała Gunhilda, ale Ingmar śmiertelnie blady wpatrywał się w dal. Inni nie widzieli nic, prócz obszernej zbożowemi polami przerżniętej równiny, którą ograniczało pasmo gór. W pośród równiny leżał wielki dwór chłopski. W tej chwili czerwone światło wieczorne padło na dwór, okna zaślniły się a stare dachy mury świeciły się czerwonym żarem.
Gertruda zbliżyła się szybko i rzuciła spójrzenie na Ingmara, poczem rychło pociągnęła innych za sobą, „Nie pytajcie go, co mu jest“ szepnęła. „Tam leży dwór ingmarowski i musi mu