Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/135

Ta strona została przepisana.

rował się, że sam będzie pilnował węgli, ażeby ojciec mógł dni świąteczne spędzić w domu. Tak też postanowiono, a na Wilię matka posłała mnie z wieczerzą wigilijną do lasu do Ingmara Silnego. Wybrałem się wcześnie i w południe byłem już przy stosie węglarskim. Gdy nadszedłem, ojciec i Ingmar Silny wypalili byli właśnie jeden stos; otworzyli go i gorące węgle rozłożono dla wystygnięcia na ziemi. Z kup węgli wznosił się dym, a gdzie węgle leżały gęsto, były bliskie zapłonięcia ogniem; temu jednak należało zapobiedz. To był najniebezpieczniejszy moment przy wypalaniu węgli. Skoro ojciec mnie ujrzał rzekł tedy do mnie: „Zdaje mi się, że będziesz musiał sam powrócić do domu, gdyż nie mogę Ingmara Silnego przy tej pracy opuścić“. Ingmar silny stał po drugiej stronie kupy węgli wpośród gęstego dymu. „Możesz iść Ingmarze Wielki, rzekł, wykonałem ja już trudniejsze rzeczy“.
Po chwili dym zmniejszył się cokolwiek. „Muszę zobaczyć, jaką to ucztę wigilijną przysłała mi matka Brygita“, rzekł Ingmar Silny, biorąc z moich rąk menażki. „Pójdź zemną, będziesz widział, jak pięknie my tu z ojcem mieszkamy, rzekł. Pokazał mi chatę, gdzie obaj z ojcem spali. Dąży kamień tworzył tylną ścianę, a inne ściany zrobione były z gałęzi jedliny i z cierni. „Tak mój chłopcze“, rzekł Ingmar Silny, „ani ci się śniło pewnie, że