Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/143

Ta strona została przepisana.

I sama była zdziwiona, że jej ta myśl taki ból sprawiła.
W przerwach młodzi ludzie wychodzili w noc wiosenną chociaż był mróz taki, że łatwo mogli się przeziębić. Na dworze było zupełnie ciemno, ale, że nikt nie miał ochoty iść do domu, mówili wszyscy: zostaniemy jeszcze trochę, wkrótce księżyc wejdzie, teraz zbyt ciemno“.
W pewnej chwili, gdy Ingmar stał właśnie z Gertrudą w drzwiach, zbliżył się do nich Ingmar Silny i pociągnął go ze sobą. „Chodź coś ci pokażę“, rzekł.
Wziął Ingmara za rękę i poprowadził go przez krzaki na tylną stronę chaty. „Stań tu i spoglądnij w dół“, rzekł. Ingmar spojrzał w wąwóz, na którego dnie lśniło niewyraźnie coś białawego.
„To z pewnością Langfors“, rzekł. — „Tak możesz być pewnym, że to Langfors“, odrzekł Ingmar Silny; „i jak ci się zdaje, do czego dałby się użyć taki wodospad?“ — „O, możnaby tu urządzić tartak, albo młyn“, rzekł Ingmar. — Stary uderzył Ingmara żartobliwie po plecach i w bok, tak, iż mało nie strącił go w wąwóz. „Ale kto powinien tu tartak urządzić? Kto powinien tu się wzbogacić, kto powinien odkupić dwór ingmarowski?“. — „Tak, tak, ja właśnie także o tem myślę“, rzekł Ingmar. Wtedy stary począł roztaczać wielki