Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Nie była to tyle obawa przed śmiercią, ile raczej zgroza, że to może sam książę piekieł z całym swoim orszakiem w szalonej pogoni pędzi przez noc. Co najbardziej wszystkich przerażało, to że w pośród całego piekielnego hałasu słyszeli tony skargi żałosnej. Tak tam coś płakało i lamentowało, tak tam ryczało i śmiało się, świstało i wyło. A gdy to, co dopiero grzmiało, jak gdyby gwałtowna burza, zbliżyło się zupełnie, słyszeli, że były to skargi i przekleństwa, wycie i szaleństwo, przeraźliwa muzyka myśliwskich rogów, trzaskanie ognia, przeciągłe wołania duchów, szyderczy śmiech szatana i szelest ogromnych skrzydeł.
I uczuli, że tej nocy rozpuszczone zostały i zwaliły sie na nich wszystkie okropności piekielnej otchłani.
Ziemia drżała pod nimi i dom chwiał się chwilami, jak gdyby miał się zapaść i być pogrzebany. I zdawało się, że cały tabun dzikich koni cwałuje przez chatę — kopyta ich dudniały na dachu — i że duchy wyjąc, lecą z łoskotem z kąta w kąt, a nietoperze i sowy uderzają ciężkiemi skrzydłami o komin.
Gdy się to wszystko działo, otoczył ktoś ramieniem kibić Gertrudy i zniewolił ją, aby uklękła. I usłyszała szept Ingmara: „Uklęknijmy oboje Gertrudo i módlmy się“.
Przed chwilą jeszcze Gertruda myślała, że umrze, taka ją ogarnęła trwoga. „Nie boję się