Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/150

Ta strona została przepisana.

Tam staruszek wyszedł przed drzwi, niosąc swój strój niedzielny, aby go wywietrzyć i wyczyścić. Z innego domu wyszli już ojciec, matka i dzieci niedzielnie ubrani: wybierali się na odwiedziny do sąsiedniej wsi. Było to wielką pociechą widzieć, że ludzie byli tak spokojni i nie mieli pojęcia o tych okropnościach, które się tej nocy w lesie zdarzyły.
Nakoniec przybyli ponad rzekę, gdzie domy stały już gęściej i nareszcie dotarli do wsi. Jakże się ucieszyli, gdy ujrzeli kościół i wszystko inne! Było to dla nich wielkiem uspokojeniem, że wszystko tu w dole było niezmienione. Szyld nad sklepem lśnił się jak zwykle, róg na poczcie tkwił na dawnem swem miejscu a pies z gospody leżał jak zwykle przed budką i spał.
I to było pociechą, gdy ujrzeli dziką czereśnię, która wypuściła pęcze, odkąd ostatni raz tędy przeszli, i widzieli, że zielone ławki w parafialnym ogrodzie musiały być jeszcze późnym wieczorem wyniesione.
Wszystko to było niesłychanie uspokajające, ale mimoto nikt nie ważył się wyrzec ani słowa, zanim doszli do domu.
Gdy Gertruda stanęła na terasie szkolnego budynku, rzekła do Ingmara:
„Ostatni już raz tańczyłam Ingmarze!“
„Tak“, odrzekł Ingmar, „i ja także“.