Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/162

Ta strona została przepisana.

w pobliżu drzwi i bezustannie wpatrywał się w Brygitę.
Wieśniaczka stała spokojnie za ladą i nie pytała go o nic, pragnęła tylko, aby szybko odszedł. Ale on wciąż patrzył na nią a Brygicie zdawało się, że te oczy przytrzymują ją, tak że nie mogła się ruszyć.
Nareszcie Brygita zniecierpliwiła się i powiedziała do siebie samej: „Dziwi mnie, że możesz myśleć, iż to coś pomoże, jeżeli tu będziesz siedział i pilnował. Zrozumiesz przecie, że to co mam zamiar uczynić, uczynię w każdym razie, skoro tylko będę sama.
Brygita stała spokojnie i wiodła dalej niemą rozmowę z obcym człowiekiem. „Gdyby to była rzecz, która się skończy, albo która jest tylko przejściowa, to mógłbyś mi przeszkodzić, ale to jest rzecz całkiem beznadziejna“.
Ale człowiek wciąż siedział i nie odwraca, oczu od niej.
„Musisz wiedzieć, że to nie wypada dla nas z dworu ingmarowskiego, abyśmy sklep trzymali“ opowiadała Brygita w myślach swych dalej. „Nie masz wyobrażenia, jak dobrze nam było z Gunarem, zanim objęliśmy ten sklep. Ludzie wprawdzie odradzali mi, abym za niego nie wyszła, bo nie lubili go dla jego czarnych włosów, przenikliwych oczu i ostrego języka. My jednak kochaliśmy się