Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/168

Ta strona została przepisana.

cisza panowała w całym dworze, a Karinie zbierało się na sen. Głowa jej opadała coraz niżej na piersi i nareszcie zasnęła.
Obudziła się, gdy ktoś mówił coś właśnie pod jej oknem. Nie mogła widzieć, kto to był, ale głos był silny i głęboki a Karinie zdawało się, iż nigdy jeszcze nie słyszała tak pięknego głosu.
„Widzę, iż uważasz to za niemożliwe, ażeby ubogi, nieuczony człowiek wynaleźć mógł prawdę, za którą tak wiele uczonych panów daremnie szukało“, rzekł ów głos.
„Tak, odparł Halfvor, nie pojmuję, jak możesz być tak pewnym siebie“.
„To z Hellgumem Halfvor rozmawia“, pomyślała Karina. Usiłowała zamknąć okno, nie mogła jednak dosięgnąć go z swego krzesła.
„Ależ napisano jest — ciągnął dalej Hellgum — jeżeli ktoś uderzy cię w prawy policzek, podaj mu i drugi, a toż samo, że nie powinniśmy opierać się złemu, i wiele jeszcze innych podobnych rzeczy. A jednak są to przykazania, których nikt nie może się trzymać. Gdybyś spróbował to wykonywać, ludzie zabraliby ci twoje pola i las, ukradliby ci kartofle i wynieśliby twoje żyto, ba zdaje mi się, że zabraliby ci cały dwór Ingmarowski“.
„Łatwo być może“, odrzekł Halfvor.