Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/219

Ta strona została przepisana.

straszne wielki ptak, który w ciemności spuścił się na pokład. Teraz okręt jęczał i chwiał się pod jego gwałtowną napaścią, a wielki potwór uderzał w okręt swemi pazurami, dziobem i szumiącemi skrzydłami.
Mały chłopak okrętowy ledwie że nie umarł z przerażenia.
Ale za chwilę był już zupełnie rozbudzony i widział wtedy, że przed statkiem znajdował się wielki żaglowiec, który wciąż o parostatek uderzał. Widział wielkie żagle i obcy pokład, na którym ludzie w skórzanych kurtkach biegali tam i napo wrót w szalonej trwodze. Zerwał się wicher, a niezliczone żagle były tak nadęte, że można było grać na nich marsza jak na bębnie. Maszty chwiały się, a powrozy pękały z hukiem podobnym do wystrzału.
Ster wielkiego żaglowca, który w mgle zderzył się z parowcem „L’Univers“ wbił się tak silnie w bok okrętu, że nie mógł się już wydostać napo wrót. Parowiec pochylił się znacznie w bok, ale śruba jego obracała się wciąż tak, że pędził razem z żaglowcem.
„O Boże!“ Zawołał mały chłopak okrętowy, wybiegłszy na pokład. „Ten biedny okręt zderzył się z nami i teraz musi zatonąć“.