Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/260

Ta strona została przepisana.
Na ingmarowskim dworze.

Następnego dnia była sobota. Ksiądz wyjechał był ze wsi i wracał dopiero późnym wieczorem do domu, podczas silnej zawiei śnieżnej.
Powracał od chorego, który mieszkał daleko na północy wśród lasu, a teraz z wielkim trudem tylko przebijał się naprzód. Koń zapadał się w śniegu sanie były wciąż w niebezpieczeństwie wywrócenia się, woźnica i ksiądz musieli często wysiadać, aby szukać drogi. Nie było zbyt ciemno, księżyc wielką okrągłą szybą wyglądał z po za chmur śniegowych a światło księżyca rozjaśniało chmury, tak iż wyglądały jasno szare. Gdy ksiądz spojrzał w górę, widział płatki śniegu latające w powietrzu i napełniające je białemi kropkami.
Nie wszędzie było tak trudno dostać się naprzód. Były tu i owdzie kawałki drogi, gdzie nie było śniegu i tam sanie lekko posuwały się po gładkiej jak lód i mocno przymarzniętej drodze. Na innych miejscach śnieg był głębszy, ale tak lekko i równomiernie usypany, że nie tworzył prze-