Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Gdy obie teraz szły przez podwórze, matka Stina zdobyła się na uwagę, że musi to być ciężki dzień dla Kariny.
Karina westchnęła, ale zaprzeczyła temu.
„Nie rozumię, jak możecie się zdobyć na to, aby sprzedać wszystkie te rzeczy“.
„Właśnie, to co nam najmilsze, należy przedewszystkiem ofiarować Panu“, rzekła Karina.
Ludzie sądzą, że to jest dziwne postępowanie,“ zaczęła znów mówić Stina, ale Karina przerwała jej mówiąc: „Ale i Pan Bóg uważałby to za dziwne postępowanie, gdybyśmy chcieli coś z tego, co nam dał, ukryć przed nim“.
Matka Stina ścisnęła zęby i nie mogła już przemódz się, aby coś powiedzieć. I tak więc nie wypowiedziała nic z tych zarzutów, które zamierzała zrobić Karinie. Było tyle godności rozlanej nad całą istotą Kariny, że nikt nie miał odwagi ganić ją.
Ale gdy obie kobiety wchodziły na szerokie stopnie werandy, matka Stina położyła Karinie rękę na ramieniu. „Czy widzieliście kto tam stoi Karino?“ rzekła, wskazując na Ingmara.
Karina o mało co nie upadła. Wystrzegała się ednak patrzeć w tę stronę, gdzie stał Ingmar, „Pan znajdzie już jakieś wyjście“, szepnęła „Pan znajdzie już jakieś wyjście“.
W sali nie zmieniono wiele z powodu aukcyi,