Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/304

Ta strona została przepisana.

czyła się o gałązki szpilkowe, zapadała się w bagniste bajury i wyślizgiwała się na gładkich kamieniach. Nareszcie doszła do brzegu lasu, ale tu ujrzała z za drzew błyskające płomienie. „Ach, już dokonał zbrodni, podpalił już dwór!“ zawoła i znów przebudziła się z przestrachu.
Gertruda usiadła na łóżku i łzy spływały jej strugami po policzkach. Bała się już położyć i usnąć na powrót, ażeby sen nie rozpoczął się na nowo.
„O Boże, dopomóż mi! O Boże, dopomóż mi!“ łkała. „Nie wiedziałam wcale, że tyle złości jest w mojem sercu! Ale Boże, tyś świadom tego, że ani razu nie myślałam o tem, aby się zemścić na Ingmarze! O Boże, nie dopuść, aby ten grzech przyszedł na mnie!“
„Ból jest niebezpieczny!“ zawołała, załamując ręce. „Ból jest niebezpieczny! O, ból jest niebezpieczny“!
Sama nie wiedziała może jasno, co chciała przez to powiedzieć, czuła tylko, że biedne jej serce było niby ogrodem, pozbawionym wszystkich kwiatów, w którym teraz przechadzał się smutek, sadząc w nim ciernie i jadowite rośliny.
Przez całe przedpołudnie Gertruda miała uczucie, jakby jeszcze wciąż śniła. Nie była zupełnie przebudzona: sen jej był tak wyraźny, że nie mogła o nim zapomnieć.