Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/308

Ta strona została przepisana.

Gertruda czuła, że jej serce bić bić przestaje w łonie. „Boże mój, bądź łaskaw dla mnie“, błagała „cokolwiekbym miała ujrzeć!“
O mało już byłaby wróciła. „Ale muszę bądź co bądź przejść, o biedna ja dziewczyna!“ skarżyła się. „Muszę koniecznie przejść, aby zabrać moje krowy!“
„O Boże!“ błagała, składając w strachu wielkim ręce do modlitwy. „Nie dopuść, abym ujrzała coś brzydkiego, lub strasznego!“
Nie wątpiła ani na chwilę o tem, że coś jej się ukaże, oczekiwała tego z taką pewnością, że ledwie odważyła się nogą dotknąć się płaskich kamieni, prowadzących przez potok.
Gdy była już w środku potoku, ujrzała, że po drugiej stronie coś się w cieniu ruszało. Nie był to jednak pochód weselny, lecz jeden tylko człowiek, przechodzący przez łąkę.
Był smukły i wysoki i miał długą czarną szatę na sobie, sięgającą mu po stopy. Twarz miał młodzieńczo piękną; głowę niczem nie zakrytą, a długie ciemne pukle spadały mu na ramiona.
Obcy człowiek zbliżał się prosto do Gertrudy. Oczy jego świeciły i promieniowały, jak gdyby z nich światło biło, a gdy wzrok jego padł na Gertrudę, czuła ona, że umiał on odczytać cały jej ból. I wiedziała, że miał z nią litość, miał litość