Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/136

Ta strona została przepisana.

masła z mojego gospodarstwa. Uważałem na to aby mój „wół“ miał rogi dobrze osadzone i wołałem do wszystkich przechodni, żeby uważali, „bo wół bodzi“.
Gertruda nie rwała już tak zawzięcie. Słuchała, co Bo mówił: zaczęła się dziwie, że Bo móge mieć takie same myśli i fantazye, jak te, który tak często roiły jej się w głowie.
„Ale najlepiej było przecie, jeżeli jako mali chłopcy bawiliśmy się w dorosłych ludzi, którzy schodzą, się w Radzie gminnej“, mówił Bo dalej. „Pamiętam, że siedziałem z moimi braćmi i kilku innymi malcami na kupie desek, która u nas w domu latami całemi leżała na podwórzu. Mówca uderzał drewnianą łyżką na deski, my zaś siedzieliśmy w wielkim skupieniu dokoła niego i radziliśmy, który z nas ma otrzymać wsparcie od gminy i jaki podatek należy wymierzyć temu lub owemu. Włożyliśmy wielki palec za pachę kamizelki i przemawialiśmy głosem zgrubiałym, jak gdybyśmy mieli kluski w ustach i nie mówiliśmy do siebie nigdy inaczej, niż panie burmistrzu, kantorze, przełożony lub wójcie“.
Bo przerwał i potarł czoło, jak gdyby miał teraz wypowiedzieć, co właściwie miał na myśli. Gertruda przestała zupełnie rwać kwiaty, Z głową trochę w tył pochyloną siedziała na ziemi i spoglądała na Boa, jakby oczekiwała, że powie coś całkiem nowego i szczególnego.