Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/17

Ta strona została przepisana.

i odczuwała, że noc ta nie była cicha, lecz że pełno w niej było głosów i dziwnych dźwięków.
Zanim zdołała uświadomić sobie zmianę, jaka z nią zaszła, usłyszała iż głos potężny, jakby wychodący z bardzo starego ochrypłego gardła wymawiał szumnie słowa:
„Zaprawdę dumnie wznieść mogę czoło me ponad kurz, ziemski, gdyż nikt nie dorówna mi w potędze, uwielbieni i świętości“.
Zaledwie przebrzmiały te słowa, gdy z kościoła Grobu świętego zadźwięczał potężny ton dzwonu. Był to jeden tylko dźwięk wielkiego dzwonu, ale brzmiał dumnie i ostro jakby protest.
A pierwszy głos mówił dalej:
„Czyż nie jam to świat napełnił bojaźnią bożą? Czyż nie jam to zatamował pęd świata w swym biegu i na nowe sprowadził go tory?
Pani Gordon spojrzała dokoła i głos brzmiał od wschodu, z owej strony miasta, gdzie niegdyś stała świątynia Salomona, a gdzie obecnie odbija się od szarawej zieleni nocnego nieba, moszeja Osmara. Czyż miałby to być jeden z modlących się w Moszei, który wyszedłszy na dach Minaretu, w ten sposób głosił w ciszę nocną swą pieśń pochwalną?
„Słuchaj“, brzmiał dalej głos ze starej świątyni; „Pamiętam to miejsce dawno jeszcze, zanim na górze wzniesiono to miasto. Pamiętam je jako trudny i nieprzystępny grzbiet górskiego łańcucha.