Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/18

Ta strona została przepisana.

Z początku była tu jedna tylko skala, która jednak od wód spływających od stworzenia świata rozszczepiła się na niezliczone pagórki.
„Niektóre z tych pagórków miały lekkie pochyłości, inne tworzyły obszerne wyżyny o stromych ścianach, inne znów były tak wązkie i tępe iż mogły służyć tylko jako mosty między innemi wzgórzami“.
Gdy głęboki głos skreślił ten obraz, zadźwięczało znów kilka krótkich tonów dzwonu od miejsca na którem wznosi się kopuła Grobu świętego, a pani Gordon, której ucho przywykło już do dźwięków przenikających noc, zaczęła pojmować, że i te dźwięki były głosem przemawiającym wyraźnemi słowy. Zdawało jej się, że zrozumiała krótkie zdanie:
„I ja to samo słyszałem“.
Pierwszy głos odezwał się na nowo:
„Przypominam sobie, że na najwyższym punkcie tego grzbietu górskiego wznosiło się wzgórze, które nazywało się Moria. Miało ono wejrzenie ponure i odstraszające, gdy z stromemi swemi ścianami i ostro ściętym szczytem sterczało wśród głębokich, ciemnych dolin; tylko od północy łączyło go szerokie pasmo ziemi, jakby most ze wzgórzami wznoszącemi się po drugiej stronie głębokich dolin“.
Pani Gordon usiadła na małej kupie kamieni. Podparła ręką czoło i słuchała.