Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/239

Ta strona została przepisana.

odważył się już oddawać się tak zupełnie swojemu smutkowi jak przedtem. Myślał, że musi zachować się w obec żony tak, ażeby zrozumiała, że nie wierzy w klątwę, która rzekomo na niej cięży. Starał się zatem okazywać w domu wesołą twarz i nie wyglądać już tak, jak gdyby czekał na karę Bożą. Zajął się gorliwie dworem, i był pomocnym ludziom we wsi, jak to zwykł był czynić przedtem. Nie wypada, ażebym wiecznie wyglądał jak nieszczęśliwy, myślał mąż, gdyż Barbara w końcu sądzić będzie, że wierzę w tę klątwę i będzie się martwiła.
Barbara była ogromnie uszczęśliwiona dzieckiem. Był to chłopak piękny i dobrze zbudowany, miał wysokie gładkie czoło i duże jasne oczy. Raz po raz wołała męża, ażeby spojrzał na chłopca. „Widzisz jest całkiem zdrów i niema żadnej wady“, rzekła. Mąż stał zakłopotany; trzymał ręce z tyłu i nie śmiał dotknąć się dziecka. — „Tak jest zupełnie zdrowe“, powtórzył. — „Zaraz ci pokażę, ze widzi“, rzekła Barbara. Zaświeciła świecę i poruszała nią przed oczyma dziecka. — Widzisz, jak się patrzy za światłem?“ rzekła. — „Tak, widzę“, odrzekł mąż.
Było to w kilka dni później. Żona już wstała; ojciec i macocha przyszli zobaczyć dziecko. Macocha wyjęła dziecko z kołyski i ważyła je na rękach. „To duże dziecko“, rzekła z wyrazem zadowolenia. Ale wnet zaczęła przyglądać się głowi e