Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Usiłowała wyryć w oczach swych obraz, który dopiero co widziała. „Miał brodę trochę przypruszoną siwizną“, powtarza sobie w duchu, „krótko strzyżoną i rozchodzącą się w dwóch spiczastych końcach. Miał twarz podłużną; nos długi, czoło szerokie, lecz niezbyt wysokie. Wyglądał zupełnie tak, jak widziałam często malowanego Chrystusa, zupełnie tak samo jak wówczas, gdy ujrzałam go nad potokiem leśnym, tylko, że był teraz jeszcze piękniejszy i wspanialszy. Z oczu jego biła jasność i wielka moc, a dokoła oczu były ciemne kręgi i liczne zmarszczki. Tak dokoła oczu jego łączyło się wszystko, mądrość i miłość, boleść i litość i jeszcze coś więcej, co wskazywało, że oczy te mogą czasami mieć takie wejrzenie, że poprzez niebiosa widzieć mogą Boga i Aniołów“.
Przez całą drogę z powrotem Gertruda przepełnioną była najwyższym zachwytem. Tak rozpromienioną szczęściem nie czuła się już od owego dnia, gdy widziała Chrystusa na łące leśnej. Z rękami złożonemi i w górę wzniesionemi oczami kroczyła tak, jak gdyby już nie była na ziemi, lecz unosiła się na chmurach i na błękicie.
Spotkać Chrystusa w Jerozolimie, to miało o wiele większe znaczenie, niż gdy ukazał jej się w dzikiej okolicy leśnej we wsi Dalarne. Tam przesunął się przed nią jak zjawisko, lecz gdy się tu ukazał, znaczyło to, że powrócił, aby działać między ludźmi.