Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/264

Ta strona została przepisana.

„Pojmuję to bardzo dobrze“, rzekł Ingmar, „ale mimo to musiałem uczynić, co słuszne“.
Weszli tylnemi drzwiami i Gertruda śmiejąc się z rozgoryczeniem, opuściła Ingmara. „Możesz teraz spać spokojnie, o tak“, rzekła. „Dobrze ci się udało, nie wierzę już w to, że człowiek ten jest Chrystusem. Nie jestem zaślepioną, udało ci się zupełnie“.
Ingmar z cicha szedł ku schodom prowadzącym do sypialni mężczyzn. Gertruda poszła za nim. „Nie zapomnij tylko o tem, że ci tego nigdy nie przebaczę“, powtórzyła.
Potem udała się do swego pokoju, położyła się do łóżka i płakała tak długo, aż zasnęła. Na drugi dzień obudziła się wcześnie, ale leżała spokojnie. Zaczęła się dziwić. „Cóż to takiego, że nie wstaję? Dlaczego nie tęsknię za górę Oliwną?„ pytała w duchu.
Potem zakryła twarz rękami i znów wybuchła płaczem. „Nie oczekuję go więcej. Już nie mam nadziei. Zbyt mnie to bolało w czoraj, gdy widziałam że się pomyliłam. Nie umiem już oczekiwać go. Nie wierzę już w to, że przyjdzie!“ szlochała.
I w istocie prawie przez tydzień Gertruda nie chodziła na górę Oliwną. Ale potem dawna tęsknota i wiara obudziły się na nowo. Pewnego ranka znów się wymknęła; i wszystko odtąd było po dawnemu.