Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/267

Ta strona została przepisana.

W ostatnim czasie zdawało się Ingmarowi, że Gertruda powzięła skłonność do Boa, i wyobrażał sobie, że może z czasem pobraliby się, gdyby byli oboje w domu. Ingmar wiedział, że to byłoby największem szczęściem, na jakie mógł liczyć. „Wiem dobrze, że nie dostanę napowrót Barbary,“ myślal, „ale byłbym zadowolony, gdybym tylko nie musiał żenić się z inną i mógł żyć samotnie.“ Lecz starał się z pospiechem oddalić myśli te od siebie. Krytykował się sam nader surowo. „Nie wolno ci myśleć o tem ani o owem; nie masz nic innego do czynienia, jak tylko zastanawiać się nad tem, jakby Gertrudę do domu sprowadzić.
Podczas gdy Ingmar stal w bramie pogrążony w swych myślach, widział, iż jeden z Gordonistów wyszedł z amerykańskiego konsulatu, położonege w pobliżu bramy Jaffa, i to w towarzystwie sumego konzula, Ingmar był już dobrze obeznany ze sprawami kolonistów i wiedział dobrze, że konsul starał się im szkodzić w każdy możliwy sposób. Między nim i wszystkimi, którzy należeli do kolonii, panowała wielka nieprzyjaźń.
Człowiek, który odwiedził konsula był amerykaninem i zwal się Clifford. Gdy obaj wyszli na ulicę, konsul pożegał się z nim, i zdawała się być przyjaźń między nimi.
„Zrobisz więc jutro próbę?“ zapytał konsul.
„Tak“, odrzekł amerykanin, „muszę tę rzecz załatwić, zanim pani Gordon wróci.“