Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/305

Ta strona została przepisana.

Został więc obok grobu i czekał. Podsłuchiwał z napięciem każdego dźwięku, ale z początkiem była zupołna cisza dokoła „Wątpię jednak, czy przed jednym człowiekiem uciekli tak daleko“, myślał. Potem usłyszał szybki szelest po żwirze usypanym na płytach grobowych, i zdawało mu się, że spostrzega ciemne postacie, poruszające się i pełzające po grobach.
„Teraz sprawa zaczyna się na seryo“, pomyślał Ingmar i podniósł łopatę na obronę. W tem nagle upadł na niego gęsty grad małych i wielkich kamieni, tak, że był całkiem ogłuszony. Równocześnie napadło go kilku ludzi i chciało go obalić.
Powstała zacięta walka. Ingmar posiadał olbrzymią siłę i jednego po drugim powalił na ziemię. Ale i przeciwnicy walczyli dzielnie i nie chcieli ustąpić. Nakoniec jeden z nich padł przed same nogi Ingmara. W tej chwili jednak Ingmar postąpił o krok i potknął się się o człowieka leżącego. Upadł całym swym ciężarem na ziemię i równocześnie poczuł kłujący ból w oku. Był jakby sparaliżowany. Czuł, że tamci rzucili się na niego i wiązali go, ale nie mógł stawić oporu. Ból był tak silny i przenikający, że odebrał mu całą siłę i miał w pierwszej chwili uczucie, że już; umiera.
Tymczasem Bo poszedł inną drogą, a idąc, myślał wciąż o Ingmarze. Z początku szedł bardzo