Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/312

Ta strona została przepisana.

smuciła się bardzo, ale uczucie niemocy, które nią owładnęło nie opuszczało jej, a gdy nastała noc i udała się na spoczynek, wciąż jeszcze nie powzięła postanowienia.
Rano wybrała się na swą zwykłą wędrówkę i poszła pagórkami na górę Oliwną.
Przez całą drogę walczyła z tem samem uczuciem niemocy. Widziała, co jej czynić wypada, ale wola jej była sparaliżowana i nie mogła pokonać tego, co ją więziło.
Przypomniała sobie, że widziała raz jaskółkę, która upadła na ziemię i uderzała skrzydłami o piasek, a jednak nie mogła pod skrzydła dostać tyle powietrza aby módz się podnieść na nowo. Tak i ona leżała teraz na ziemi i trzepotała skrzydłami, nie mogąc się ruszyć z miejsca.
Ale gdy weszła na górę oliwną i stała na tem miejscu, gdzie zwykle oczekiwała wschodu słońca, spostrzegła tu Derwisza, tak podobnego do Jezusa. Siedział na ziemi z założonemi na krzyż nogami, a wielkie jego oczy spoglądały na Jerozolimę.
Ani na chwilę Gertruda nie zapomniała o tem, że ten człowiek był tylko biednym Derwiszem, którego całą chlubą było, że od zwolenników swych żądał jeszcze dzikszego tańcu, niż inni. Ale gdy ujrzała jego twarz, z ciemnymi kręgami pod oczyma i bolesnym wyrazem ust, drżenie przebiegło jej ciało. Z złożonemi rękami stanęła obok niego i spoglądała nań.